— Tak, zihdi, Riha oni muszą opłacić, albo my go pomścimy. — odrzekł. — Przysięgam ci, że nie zaczekam ani minuty dłużej, niż kwadrans.
Usiadłem znowu przy koniu, nie zważając na to, co powiedzieli pojmani. Potem ujrzałem, że pomimo zakazu oddzielił się jeden z Kurdów od reszty i zbliżył się do nas. Był to mój przyjaciel, brat Ghazal Gaboyi. Dopuściłem go, a on wziął udział w układach. Dzięki jego przedstawieniom przyjęto moje warunki, chociaż wyrzeczenie się zemsty i strata dwu szlachetnych koni kosztowała obu braci niemało. Brat Ghazal Gaboyi przyrzekł odprowadzić Kurdów jako tymczasowy dowódca. Ahmed Azad i Nizar Hazed mieli pozostać przy nas jako zakładnicy, dopóki nie wyruszymy w drogę.
Niebawem Bebbehowie odeszli, a w pewien czas potem wrócili puszczeni na wolność Haddedihnowie. Zabici musieli na razie zostać na pobojowisku.
Podczas ucieczki i pościgu opisaliśmy dość duże koło, znajdowaliśmy się więc teraz na południowej stronie wzgórza. Wyraziłem życzenie, żeby zanieść Riha na górę i pochować obok Mohammed Emina. Wszyscy się na to zgodzili i pomogli wydźwignąć na górę ten drogi dla mnie ciężar. Potem przyniesiono także sześciu poległych Haddedihnów, aby ich tam na górze oddać matce ziemi.
Postawiono Riha na nogach zapomocą drewnianych podpór, a osiodłanego i okiełzanego obłożono kamieniami, podobnie jak to ongiś uczyniliśmy z Mohammed Eminem. Jego zesztywniałe, a niegdyś takie ogniste i rozumne, oczy sprawiały mi okropny ból, stuliłem mu więc powieki. Gdy grób skalny zamknął się nad nim, wsiadłem na perską klacz Ahmed Azada i pojechałem za Kurdami, aby się przekonać, czy słowa dotrzymają.
Bebbehowie byli tym razem uczciwi i odeszli rzeczywiście, mimo to wróciłem na wzgórze dopiero wieczorem. Chciałem być sam i nie wziąć udziału w mahometańskich scenach żałobnych. Przybywszy, dowiedziałem się, że Amad el Ghandur pytał o mnie kilkakrotnie. Le-
Strona:Karol May - Szut.djvu/535
Ta strona została skorygowana.
— 505 —