Strona:Karol May - Szut.djvu/57

Ta strona została skorygowana.
—   41   —

— Już mnie znużyła ta gonitwa — odrzekłem — za ludźmi, którzy mi ustawicznie uciekają. Człowiek naraża się na nieprzyjemności i popełnia błędy, nie dające się usprawiedliwić. Ty sam tego chyba doświadczyłeś.
— O, zamilczmy o tem, co było wczoraj. Co się stało, to już zapomniane i przebaczone. Ci ludzie musieli cię chyba dotknąć do żywego?
— Nadzwyczajnie.
— Skoro ich już tak długo ścigasz, to byłoby przecież głupotą puszczać ich teraz właśnie, kiedy już prawie pewny jesteś ich ujęcia, gdybyś tylko chciał.
— Skąd wiesz o tem?
— Wnoszę z tego, co podsłuchałem. Wszak wiadomo ci, dokąd zamierzają się udać?
— Przeciwnie. Brak właśnie wiadomości zniewala mnie wyrzec się dalszego ścigania. Umknęli mi wczoraj znowu i nie wiem, dokąd. Teraz musiałbym szukać, badać, dowiadywać się, a zanimbym zdobył coś pewnego, będą już dawno za siódmą górą i za siódmą rzeką. Wolę więc zaniechać tego.
Teraz przybrał minę tajemniczą i rzekł:
— Przekonasz się teraz, że nie jestem mściwy, effendi. Wyświadczę ci wielką przysługę, skoro ci powiem, gdzie możesz znaleźć tych ludzi.
— Ach, ty wiesz o tem? Dokądże pojechali?
— Do Głogowiku. Pytali mnie, jak daleko tam i musiałem im drogę opisać.
— A to znakomite! — zawołałem uradowany. — To nader ważna dla mnie wiadomość. W takim razie dziś jeszcze wyruszymy do Głogowiku. Ale czy dowiemy się tam o kierunku ich dalszej drogi?
— O to nie potrzebujesz wcale pytać, bo ja już wiem o tem.
— W takim razie byli oni względem ciebie bardzo skłonni do zwierzeń!
— O nie! Podsłuchałem to wszystko.
— Tem lepiej, gdyż wobec tego nie obawiam się, że cię umyślnie w błąd wprowadzili. A zatem dokąd dążą?