Strona:Karol May - Szut.djvu/61

Ta strona została skorygowana.
—   45   —

Wyraziłem się tak zarozumiale, ażeby się przekonać, jak on się wobec tego zachowa. Usta mu zadrgały, lecz powstrzymał się od ironicznego uśmiechu i powiedział:
— Jestem tego pewien. Czem oni wobec was!
— A więc bądź gotów. Za pół godziny będziemy koło brodu.
Skinąłem mu jeszcze przyjaźnie głową i odeszliśmy. Po drodze rzekł hadżi:
— Zihdi, wierz mi, że mnie tłumiona złość omal nie zadusiła. Ja nie potrafiłbym być taki grzeczny z tym łotrem. Czy tak będzie i nadal?
— Na razie. Musimy go sobie pozyskać.
— To ty sobie z nim rozmawiaj. Na moją gotowość do rozmowy niech on nie liczy.
Zacny owczarz zakłopotał się prawdziwie, dowiedziawszy się, że konakdżi nas poprowadzi zamiast parobka, który miał być naszym przewodnikiem z jego polecenia. Uspokoiłem go zapewnieniem, że mi oberżysta nic zaszkodzić nie może.
Pożegnanie było serdeczne.
Gdy przybyliśmy nad bród, czekał tam już konakdżi. Siedział na niezłym koniu i uzbrojony był w nóż, pistolety i długą flintę. Zanim konie weszły w wodę, zwrócił się na wschód, wyciągnął rękę i rzekł:
— Niechaj Allah będzie przed nami i za nami. Niechaj pozwoli spełnić się waszemu przedsięwzięciu. Allah l’ Allah, Mohammed Rassuhl Allah!
Było to proste bluźnierstwo. Allaha wzywał do pomocy w wykonaniu morderstwa dla rabunku! Spojrzałem mimowoli na Halefa; on przygryzł wargi, ruszył ręką w stronę harapa, a potem powiedział:
— Allah zna uczciwego i błogosławi jego dziełu; niesprawiedliwy natomiast idzie do piekła!
Jazda do Głogowiku trwała prawie tak samo jak odbyta wczoraj. Ponieważ nie mieliśmy się zatrzymywać, jak dnia poprzedniego, spodziewaliśmy się dotrzeć tam już po południu.
Mówiło się niewiele. Nieufność zamknęła usta moim