towarzyszom, a konakdżi nie próbował przełamać małomówności. Obawiał się pewnie obudzić jakiem słowem niebacznem podejrzenia, które uśpił, jak mu się zdawało.
Okolica była górzysta, ale tak mało zajmująca, że niema o niej nic do powiedzenia. Ilekroć przyjechaliśmy do jakiej wsi, napełniała nas jej nędza taką odrazą, że staraliśmy się minąć ją jak najprędzej.
Głogowik leży na słynnym niegdyś, górskim szlaku, który zaczyna się w Toli Monastyr, wije się prawie wprost na północ między Treską a Driną i kończy po nagłym zwrocie ku wschodowi w Kakandelen. Drogę tę ledwie było teraz widać.
Gdy ujrzeliśmy Głogowik przed sobą, zatrzymał Halef konia i przebiegł posępnym wzrokiem po nędznych chałupach. Na wzgórzu stała kapliczka, na dowód, że część mieszkańców, albo i cała ludność wyznaje chrześcijaństwo.
— O joj! — rzekł. — Czy tu się zatrzymamy, effendi?
— Chyba nie — odrzekłem, pytając wzrokiem przewodnika. — Dopiero druga godzina po południu. Napoimy konie i pojedziemy znów dalej. Prawdopodobnie jest we wsi jakiś zajazd?
— Jest, ale pewnie nie będzie odpowiedni dla ciebie — rzekł konakdżi.
— Dla nas wystarczy.
Dotarliśmy do pierwszych domów i ujrzeliśmy człowieka, leżącego w trawie, który usłyszawszy tętent naszych koni, zerwał się i wytrzeszczył na nas oczy. Był szczęśliwym posiadaczem ubrania, którego prostoty mógłby mu Papuas pozazdrościć. Spodnie, ale jakie! Prawa nogawica sięgała wprawdzie do kostki, ale była z obu stron rozpruta i miała wprost dziurę na dziurze. Lewa kończyła się już pod biodrem, ugarnirowana nieopisaną ilością frendzli i nitek. Koszula była bez kołnierza i prawego rękawa. Została na niej jeszcze tylko połowa lewego rękawa. Część dolną koszuli oddarto mu kiedyś
Strona:Karol May - Szut.djvu/62
Ta strona została skorygowana.
— 46 —