Strona:Karol May - Szut.djvu/67

Ta strona została skorygowana.
—   51   —

czenie słów gospodyni. Posługiwała się miejscowem narzeczem i zamiast „bullik jak“ powinna była powiedzieć „balyk jaghi“, czyli rybi olej, tran. A więc hadżi napił się tranu.
Gdy powiedziałem to towarzyszom, wybuchnęli głośnym śmiechem. Ten objaw uczucia, pozbawionego wszelkiego szacunku, sprawił, że pewny zawsze siebie hadzi w tej chwili stał się napowrót sobą. Złożył ręce, wyrzucił tran z ust, skoczył ku śmiejącym się i krzyknął w największym gniewie:
— Będziecie cicho, dzieci czarta, synowie i bratankowie jego babki! Jeśli wam się śmiać ze mnie zachciewa, to spytajcie wpierw, czy ja pozwolę! Skoro to dla was tak zabawne, to każcie sobie podać flaszkę i napijcie się tego oleju rozpaczy! Jeśli potem także będziecie się śmiali, to się zgodzę.
Odpowiedział mu śmiech jeszcze głośniejszy. Zawtórowała nawet gospodyni. Nato rzucił się hadżi ku niej z wściekłością i zamachnął się harapem. Szczęściem uderzył tylko w powietrze, gdyż kobieta jednym skokiem, niebezpiecznym prawie dla życia, zniknęła za drzwiami.
Nie rzekłszy ani słowa więcej, położył się Halef nad strumyczkiem na ziemi, wetknął weń twarz i wypłukał usta, jak mógł najstaranniej. Ja wyjąłem z kapciucha trzy dobre szczypty tytoniu i kazałem mu wziąć na zęby i ciągle żuć, aby zniweczyć ten smak okropny. Skutki tego nieszczęsnego haustu były tem bardziej nadzwyczajne, że tran, jak się potem dowiedziałem, był bardzo stary.
Kobieta, rozgniewana zrazu gwałtownem porwaniem domniemanego raki, dała się przebłagać skutkom niezwykłego napoju i przyniosła teraz zatajoną przedtem, niepełną, flaszkę prawdziwego raki. Halef zabrał się do niej gorliwie, gdyż nawet tytoń nie zdołał przezwyciężyć zupełnie stęchłego tranu.
Potem poszedł Halef, jak gdyby bez wyraźnego zamiaru, na bok, ale zanim zniknął za gospodą, dał mi