pięć piastrów, a gdy jej dałem o trzy piastry więcej, spojrzała na mnie wielce zdziwiona.
— Czy mam to wziąć rzeczywiście? — spytała z powątpiewaniem.
— Tak, lecz zato poszukasz mi czegoś do zawinięcia tych rzeczy.
— A co to ma być? Czy kiagad[1].
— To najlepsze, ale nie śmie być powalany.
— Nie jest powalany, bo go nie posiadamy wcale. Skąd mógłby się tu we wsi wziąć kawałek papieru? Dostaniesz coś innego, mianowicie kawał z gymlek[2] mego męża, której już nie nosi.
Poszła do kąta, w którym leżały rozmaite rupiecie i wyciągnęła coś bardzo podobnego do szmaty, używanej już przez całe lata do wycierania zakopconych szkiełek do lamp i brudnych garnków. Oddarła z tego kawałek, owinęła nim szynkę i kiełbasę i podała mi paczkę, mówiąc:
— Bierz i używaj. Jestem w tych stronach znana jako najlepsza tuzlama[3]. Nie często chyba jadałeś coś tak smacznego.
— Wierzę ci — odrzekłem uprzejmie. — Wszystko, co tutaj widzę, ma barwę i zapach mięsa marynowanego, a ty sama wyglądasz tak, jak gdybyś razem z szynką leżała w rozczynie solnym, a potem wisiała w kominie. Zazdroszczę twemu towarzyszowi życia.
— O panie, nie mów za wiele. Są tu w kraju o wiele piękniejsze odemnie — zawołała mile połechtana.
— Mimoto rozstaje się z tobą ze świadomością, że nieraz chętnie sobie ciebie przypomnę. Niechaj żywot twój pachnie i błyszczy się jako skórka na szynce.
Wyszedłszy, starałem się pozbyć paczki jak najrychlej i włożyłem ją do torby przy siodle Halefa. Nie