— Jeśli zechce, to zgoda! A zatem zbliż się „generale bezpieczeństwa publicznego!“
Halef wyciągnął już rękę po kawasa; ten jednak uskoczył czemprędzej na bok i zawołał:
— Allah gestermessin, Boże broń! Delikatne uczucia mego siedzenia są już zbyt podrażnione. Jeśli rzeczywiście postanowiłeś podzielić, to daj mnie piastry, a baty kiaji! Tobie to chyba obojętne, kto je dostanie, ale mnie bardzo to obchodzi.
— Wierzę silnie. Jednak wobec braku zgody między wami nie dam batów i piastry zatrzymam. Dlatego pozwalam wam odejść.
— Basz, istine, czelebim, z przyjemnością, panie! Jedź śmiało dalej! Może gdzieindziej znajdziesz duszę, która za batami tęskni, a piastrów wcale nie posiada.
Podniósł szablę, która mu była wypadła i oddalił się. Kiaja poszedł także, lecz wrócił przecież jeszcze raz i szepnął mi poufnie:
— Effendim, możeby się to jednak dało zrobić. Ja chcę bardzo mieć pięć piastrów.
— A to jak?
— Dwanaście za wiele. Daj pięć piastrów i pięć batów. To prędzej wytrzymam. Spełnij moją prośbę, a stanie się twoja wola i moja.
Nie mogłem się nie roześmiać, a towarzysze zawtórowali mi głośno. Kiaja ucieszył się tem, że nas usposobił tak dobrze i rzekł tonem niemal serdecznym:
— Effendim zewgilim, kochany effendi, prawda, że to uczynisz? Pięć i pięć?
Wtem wystąpił z gromady zebranych obywateli długi, chudy, ciemnobrody człowiek i powiedział te słowa:
— Beni iczit jabandżi posłuchaj, cudzoziemcze! Stoi tu przeszło trzydziestu ludzi, a każdy gotów przyjąć pięć batów, jeżeli dostanie w nagrodę za to pięć piastrów. Jeśli ci się podoba, to ustawimy się w dici syraji[1] i zarobimy ten ładny pieniądz.
- ↑ W szeregu.