Strona:Karol May - Szut.djvu/79

Ta strona została skorygowana.
—   63   —

— Dziękuję, bardzo dziękuję! — odrzekłem. — Nie obraziliście nas, więc nie możecie otrzymać batów, a niestety i piastrów.
Zrobił minę rozczarowania i rzeki żałośnie:
— Przykro nam bardzo. Jestem strasznie biedny i sypiam pod gołem niebem. Żywię się z rodziną iczki plamudin[1], a głód jest jedynym naszym dobrodziejem! Nie dostałem jeszcze nigdy kijem, ale dziś dałbym się obić, aby zasłużyć na pięć piastrów.
Widać było po nim, że mówi prawdę. Nędza wyzierała mu z każdej zmarszczki oblicza. Już chciałem sięgnąć do kieszeni, kiedy Halef przystąpił do niego, wyjął sakiewkę i wsunął mu coś w rękę. Gdy biedak zobaczył, co otrzymał, zawołał:
— Pomyliłeś się! Nie miałeś chyba zamiaru...
— Cicho stary! — przerwał mu Halef, chowając jedną ręką pieniądze, a drugą potrząsając groźnie harapem. — Wynoś się i postaraj, żeby twoja rodzina napiła się raz prawdziwej kawy, zamiast żołędzi!
Wepchnął biedaka w tłum, poczem ten oddalił się krokiem pospiesznym, a za nim inni. Wszyscy bowiem byli ciekawi, ile nasz dar wynosił.
Teraz puściliśmy się w dalszą drogę. Gdy konie ruszyły z miejsca, wystąpił kawas z gromady i zawołał do mnie:
— Panie, uszczęśliwiłeś mnie piastrami, a ja otoczę cię za to yrz beraber gitmeji[2].
Stanął na czele, podniósł pałasz i ruszył przodem w marsowej postawie. Pożegnał się dopiero za wsią.
— Zihdi — rzekł Halef — cieszy mnie to, że nie waliłem za mocno. To niezłe stworzenie i żałowałbym, gdybym był zbytnio podrażnił „delikatne uczucia jego siedzenia“. W tym pięknym kraju jest każdy bohaterem do chwili, w której harap zobaczy...



  1. Napój z żołędzi.
  2. Honorowa eskorta.