Strona:Karol May - Szut.djvu/80

Ta strona została skorygowana.
—   64   —
ROZDZIAŁ II.
Polowanie na niedźwiedzia.

Pobyt w nędznej wioszczynie trwał wbrew pierwotnemu zamiarowi przeszło godzinę. Aby się dowiedzieć, gdzie zatrzymamy się dziś w nocy, spytałem o to konakdżego. Odpowiedział mi na to:
— Zatrzymamy się u Junaka, gdzie lepiej wypoczniecie, niż we wsi.
— Jak daleko do niego?
— Dostaniemy się do jego domu, zanim jeszcze noc zapadnie. Bądźcie pewni, że chętnie was przyjmie.
Nie zasięgałem dalszych wiadomości z całkiem słusznych powodów. Lepiej było utrzymać konakdżego w przekonaniu, że mu bez zastrzeżeń ufamy.
Jechaliśmy jeszcze płaskowyżem, ale przed nami leżały na zachodzie wielkie masy gór, których odnogi wzięły nas wnet między siebie. Z prawej strony ciągnęły się ku północnemu wschodowi wyżyny Szar Daghu. Zbliżaliśmy się do południowo zachodniej ich odnogi, której stopy podmywają zimne wody czarnej Driny. Potem nadpływa z północy biała Drina, a połączywszy się razem, skręcają obie rzeki na zachód ku morzu Adryatyckiemu. To morze było teraz celem naszej niedługiej już podróży. Stamtąd, gdzieśmy się w owej chwili znajdowali, aż do wybrzeża morskiego wynosiła linia powietrzna nie więcej jak mil piętnaście. W trzech dniach mogliśmy tam dotrzeć. Pytanie tylko zachodziło, czy się nam uda. Mieliśmy do przezwyciężenia przeszkody, które nietylko we właściwościach terenu leżały.
Niebawem znaleźliśmy się wśród gór niebotycznych. Dotąd jechaliśmy wprawdzie ciągle po drogach nieutorowanych, ale w każdym razie dość szybko. Teraz trzeba się było przeciskać przez parowy, prawie niedostępne. Ciężkie złomy skalne tamowały nam drogę. Potężne pnie, spadłe ze zboczy, zmuszały konie do przełażenia przez nie. Z powodu braku miejsca posuwaliśmy się naprzód