Strona:Karol May - Szut.djvu/91

Ta strona została skorygowana.
—   73   —

— Skoro to istotnie tak niebezpieczny hultaj, to i ty nie możesz tam wejść bezemnie. Jestem twym przyjacielem i opiekunem i chcę być w niebezpieczeństwie przy tobie.
— Zawadzałbyś mi tylko, ale pójść możesz, bo nie widziałeś jeszcze tropu niedźwiedzia. Tutaj niema zwierzęcia.
— Wiesz to napewno?
— Wiem, jak musi wyglądać legowisko niedźwiedzia. Te zarośla nie nadają się wcale do tego. Jeśli to rzeczywiście był niedźwiedź, to przyszedł tu tylko na maliny. Jako drapieżnik wolał być podczas tego ukryty w zaroślach. Instynkt nakazuje mu we dnie unikać miejsc otwartych. Tem się tłómaczy, że nie zrywał jagód tam, gdzie łatwiej można było do nich się dostać. Chodź więc, ale trzymaj strzelbę w pogotowiu. Nawet niedźwiedź może czasem odstąpić od swych zwyczajów.
Wziąłem rusznicę i wszedłem w gęstwinę, a Halef za mną. Przejścia podobne były, tylko w zmniejszonych rozmiarach, do „gościńców“, wydeptywanych przez bawoły w wysokich trawach preryi. Połamane gałęzie wdeptane były w ziemię. Miśko był niezawodnie tęgi.
Uszliśmy zaledwie kilka kroków, gdy znalazłem dowód, że mieliśmy istotnie do czynienia z niedźwiedziem brunatnym. Na kolcach wisiał kudeł z jego futra.
— Popatrz! — zwróciłem uwagę Halefa. — Co to jest tutaj?
— Kudły.
— Ale z jakiego futra?
— Z długowełnistej owcy.
— Tak, ale ta owca nazywa się, w zwykłem życiu niedźwiedziem.
— Kaddaisz hassi kbir — jakże się cieszę, panie! Idź prędzej naprzód, żebyśmy go pochwycili.
Porwała go myśliwska gorączka.
— Tylko cierpliwości! Przypatrzmy się najpierw dobrze hemu kudłowi.