Strona:Karol May - Szut.djvu/94

Ta strona została skorygowana.
—   76   —

zumiem, dlaczego mielibyśmy sobie odmówić tej rozkoszy. Pójdziemy do lasu i zastrzelimy to zwierzę.
— Czy ci się zdaje, że on na nas tam czeka?
— On z pewnością ma stałe legowisko!
— Niekoniecznie. Gdyby nawet tak było, to mimoto nie znaleźlibyśmy legowiska. Straciliśmy już jego ślad i zaczyna się ściemniać. Musimy się wyrzec polowania.
— Effendi, zrób przecież, żeby to było możliwe! Pomyśl, że twój wierny Halef pragnie pochwalić się przed Hanneh, iż położył trupem niedźwiedzia. Byłaby zachwycona i dumna ze mnie.
— Aby spełnić twoje życzenie, musielibyśmy zatrzymać się tu dzień lub dwa, a na to brak czasu. Za kwadrans noc już zapadnie. Musimy się spieszyć, by się dostać do domu Junaka!
— Do szatana z tym domem! Wolałbym spać dzisiaj w jaskini niedźwiedzia i nakryć się futrem, z niego ściągniętem. Ale muszę być posłusznym. Allah pozwala i Allah odmawia. Nie szemrzę przeciwko niemu.
Dosiedliśmy znowu koni i pojechaliśmy dalej.
W pewien czas odsunęły się wzgórza, pokryte szpilkowemi drzewami jeszcze dalej wstecz tak, że zamykały półkolistą polanę, na której ujrzeliśmy dom i przypierające do niego dwa budynki, podobne do szop lub stajni. Tylko po prawej stronie wynurzyła wyżyna w dal wązką, językowatą odnogę o skalistym gruncie, porosłą krzakami, drzewami liściastemi i szpilkowemi.
Na końcu tego języka ujrzeliśmy osobę, której ubranie nie wskazywało, czy to mężczyzna, czy kobieta.
— To Guszka, panie — rzekł konakdżi. — Czy ją zawołać?
— Kto ona jest?
— Żona Junaka, handlarza sadzą i węglami.
— Nie potrzeba jej wołać, ponieważ widzę, że już nas spostrzegła.
Było to imię, czy tylko nazwa pieszczotliwa, z któ-