czas obiadu wyciągnął sobie z za kołnierza kilka zbyt ruchliwych zwierzątek i w oczach wszystkich stracił je między paznokciami, a potem nie umywszy rąk wcale, wsadził je w piław i utoczył z niego kulę, aby mnie jako „el lukme esz szaraf[1]“ wetknąć do ust.
Niewielu chyba uwierzy, że była to wprawdzie mała, a jednak niebezpieczna, przygoda. Odrzucenie tego kąska honorowego jest obrazą, którą w pustyni śmiercią się zawsze przypłaca. Miałem więc do wyboru między kulą ołowianą lub pchnięciem noża, a zjedzeniem kuli ryżowej. Po lewej ręce siedział szejk, który mi podał ów kąsek i czekał, żebym otworzył usta, na prawo Kryger bey, znany pułkownik gwardyi władcy Tunisu. On to — tak samo, jak ja, mieszkaniec Zachodu — zauważył stracenie tych małych istot, wiedział dobrze, w jakim jestem kłopocie i w twarzy jego czytałem ogromne zaciekawienie, czy ja wybiorę kulę ryżową, czy ołowianą. W takich razach zawisło wszystko od przytomności umysłu. Powiedziałem do szejka tonem najwyższej uprzejmości:
— Ma binza dżamihlak kuli umri. — Na całe życie zapamiętam sobie twą dobroć.
Biorąc z rąk jego kąsek, dodałem:
— Ridd inna’zar, ja m’allmi — wybacz mi, o panie!
A następnie zwróciwszy się do Kryger-beya, zakończyłem:
— Dachihlal, ent kain haun el muhtaram — proszę cię, tyś tu najgodniejszy!
Poczciwy komendant gwardyi przybocznej zadrżał ze strachu i był na tyle nieostrożny, że usta otworzył, by mi odpowiedzieć odmownie. Ta chwila mi wystarczyła. Zanim słowo wydobył, leżał już w jego ustach ryżowy knedel. Wyrzucić go już nie wypadało.
Był najstarszy z nas wszystkich. To, że dałem mu kęs honorowy, nie było obrazą, lecz dobrze przyjętym dowodem mego uszanowania dla wieku. Biedny „najgo-
- ↑ Kęs honorowy.