Strona:Karol May - Szut.djvu/99

Ta strona została skorygowana.
—   81   —

dniejszy“ zrobił minę, jak gdyby trzymał w zębach ból całego życia ziemskiego. Międlił to w ustach i łykał, twarz mu posiniała, aż wreszcie przełknął knedel. Jeszcze po kilku latach twierdził niewdzięcznik, że nie zapomniał mi tego figla.
Takich wypadków jest więcej, niżby się zdawało. Można je zaznaczyć, ale nie opisać wyczerpująco. Walka z brudem i robactwem jest istotnie okropna i zdolna obmierzić wszelkie inne rozkosze.
Pani Guszka nie przeczuwała, co skłoniło mnie do odezwania się. To utrudniało spełnienie powierzonego jej zadania oddzielenia nas od siebie; to też rzekła czemprędzej:
— Miejsce mam dla was, panie. Jeśli dobrze zapłacicie, to odstąpię tobie łóżko, a towarzysze będą spali obok ciebie na kocach.
— Gdzie to łóżko?
— Wejdź, to ci pokażę!
Posłuchałem jej nie w chęci zbadania łóżka, lecz aby rzucić okiem na gospodarstwo „gęsi“.
Do jakiejże wszedłem nory! Były cztery gołe ściany. Na prawo w kącie leżały kamienie pod ognisko, a w drugim kącie ujrzałem kupę suchych paproci, liści i łachmanów. Wskazując na nią, rzekła gospodyni:
— Tam jest łoże, a tu palenisko, na którem upiekę mięso.
W tej jamie panował prawdziwie piekielny zaduch, z wonią spalenizny i wszelkimi innymi smrodami. O kominie ani mowy nie było. Gryzący dym wychodził oknami. Po towarzyszach, którzy weszli wraz ze mną, widać było, że odczuwali to samo.
— Jakie masz mięso? — spytałem.
— Końskie.
— Skąd?
— Z naszego własnego konia — rzekła, sięgając obiema rękoma do oczu.
— Czyście go zarznęli?
— Nie; został nam rozszarpany.