Strona:Karol May - Tajemnica Miksteków.pdf/106

Ta strona została uwierzytelniona.

hacjendzie. Według ułożonego planu miano ją okrążyć z czterech stron; potem, na znak wodza, Komanczowie przedostaną się przez mur i otoczą dom cały. Pięćdziesięciu z pośród nich przez okna wedrze się do wnętrza, a wtedy nastąpi rzeź. —
Podczas gdy plan ten omawiano w gruzach świątyni, druga rada wojenna odbywała się w hacjendzie.
— Czy rakiet jest poddostatkiem? — zapytał Bawole Czoło.
— Owszem. Nasi vaquerzy nie wyobrażają sobie święta bez racy — odparł don Pedro. — A dlaczego pytasz o to?
— Najważniejsza rzecz, to odebrać im konie, by nie mogli szybko uciekać. Trzeba uważać, gdzie je zostawią. W odpowiedniej chwili rzucimy tam płonące rakiety i pochodnie.
— Doskonale!
— Trzeba jednak do tego ludzi odważnych i ostrożnych.
— Mam takich. Kiedyż zaczniemy sypać szańce?
— Postanowiliśmy wprawdzie zaczekać, aż nastaną ciemności. Ponieważ jednak wywiadowca odjechał tak bardzo uspokojony, nie przypuszczam, by nas szpiegowali jeszcze. Możemy zaczynać!
Rozpoczęła się żmudna praca.
Zszedł na niej wieczór; w godzinę przed nadejściem północy Apacz ruszył na zwiady. Wziął dwóch dobrze uzbrojonych służących, którzy mieli ze sobą tyle rakiet, że możnaby niemi spłoszyć stadninę koni.
Niedźwiedzie Serce wrócił po chwili, lecz sam.
— Widziałeś ich?

104