Strona:Karol May - Tajemnica Miksteków.pdf/113

Ta strona została uwierzytelniona.

szesnastu wrogów, którzy stali teraz obok niego. Gdy się tylko obudził z omdlenia, zauważył, że leży nad sadzawką góry El Reparo i wiedział, jaki los go czeka; dlatego też wyrok nie wywarł na nim wrażenia. Obrzucił Komanczów spojrzeniem, jakby notując sobie w pamięci rysy każdego i rzekł:
— Wódz Apaczów nigdy o nic nie prosi. Zginiecie wszyscy, jak tu jesteście. Oto wszystko! Shosh-in-liett nie będzie ryczeć, ani wrzeszczeć, jak to czynił biały hrabia! Powiedziałem. Howgh!
Jeden z najmocniejszych Komanczów wdrapał się na drzewo; nie upłynęły dwie minuty, a Niedźwiedzie Serce wisiał nad wodą w pozycji, w jakiej niedawno jeszcze tkwił hrabia. I znowu krokodyle zebrały się wokoło ofiary...
Komanczowie przyglądali się czas jakiś, jak Niedźwiedzie Serce z najwyższym spokojem podnosił swe nogi z pod paszcz aligatorów, poczem, nacieszywszy się tym widokiem, powrócili do swoich spraw.
— Czy bracia moi zmierzają do swych pastwisk? — zapytał hrabia.
— Najpierw musimy dokonać zemsty — ponuro odparł Czarny Jeleń.
— Czy pójdziecie za mną, gdy was poprowadzę do zemsty?
— Dokąd?
— Powiem o tem później, skoro przekonamy się, czy tylko my jedni uniknęliśmy śmierci.
— Musisz o wszystkiem powiedzieć zaraz — rzekł wódz Komanczów — nie mamy bowiem szczęścia z naszym białym bratem.

111