Strona:Karol May - Tajemnica Miksteków.pdf/117

Ta strona została uwierzytelniona.

— W takim razie nie żyje, albo też ranny!
— Nie, znaleźlibyśmy go bowiem. Popędził za Czarnym Jeleniem. Komanczowie, będąc w przeważającej liczbie, porwali go zapewne.
— Musimy Apacza oswobodzić! — zawołał Franciszek.
— Oswobodzimy z pewnością — odparł twardo Bawole Czoło. — Wezmę jego strzelbę, aby dostarczyć mu broni. A więc na koń!
Dwudziestu ludzi dosiadło koni i ruszyło galopem. By zmylić czujność wroga, zatoczyli łuk i przybyli o świcie na El Reparo od strony południowej.
— Zsiądźcie z koni — rozkazał Bawole Czoło.
— Poco? — zapytał Franciszek.
— Musimy podkraść się do nieprzyjaciela, konie-by nam przeszkadzały. Niech Sanchez zostanie przy nich.
Vaquero został przy koniach, reszta pod osłoną drzew wdrapała się na górę. Gdy dotarli na szczyt i stanęli na płaskowzgórzu, było już zupełnie jasno. Posuwali się ku ruinom z największą ostrożnością. Nagle usłyszeli okrzyk:
— Uff!
Ujrzeli nieuzbrojonego Indjanina, śpieszył do nich.
— Czy to możliwe? Niedźwiedzie Serce! — zawołał jeden z vaquerów.
— Tak, to on. To Apacz! — wykrzyknął radośnie Bawole Czoło.
— Więc nie był w niewoli?
— Ależ oczywista, że był pojmany. Czy nie widzicie, że nie ma przy sobie broni? Był schwytany przez wroga i zbiegł.

115