Strona:Karol May - Tajemnica Miksteków.pdf/121

Ta strona została uwierzytelniona.

rośli, pomknęli jak dwa tygrysy ku Komanczom, nieprzeczuwającym złego. Niedźwiedzie Serce pochwycił jednego z nich za gardło, wyrwał mu nóż z za pasa i nożem tym przebił serce. W przeciągu dwóch minut Apacz miał już w ręce skalp swego wroga. Bawole Czoło dotrzymał mu kroku. Komanczowie nie mieli nawet czasu krzyknąć.
— Co zrobimy z trupami? — spytał Bawole Czoło.
— Damy je krokodylom na pożarcie.
Potwory zwietrzyły bliskość ludzi. Wysunąwszy się na powierzchnię, podpłynęły ku brzegowi. Znowu czekały na ofiarę. Wodzowie zabrali broń wrogom i rzucili ich trupy do wody. Toż dopiero rzuciły się wygłodniałe aligatory na żer! Nie upłynęła nawet minuta, a obydwa trupy znikły w ich paszczach. Nie zostało z nich nic prócz kawałka ręki z dwoma palcami. Wzburzone przez zwierzęta fale wyrzuciły ten szczątek na brzeg.
Apacz i Bawole Czoło zatarłszy ślady, wrócili do kryjówki.
Niezadługo rozległ się znowu tętent kopyt. Czarny Jeleń pędził na czele jakichś trzydziestu wojowników. Widząc, że Apacza niema, rzekł podejrzliwie:
— Gdzież Apacz? Czyżby umknął?
Podjechawszy tuż nad wodę, zobaczył tam połowę ręki. W jednej chwili zeskoczył z konia, podniósł ją i zaczął się bacznie przypatrywać.
— Uff! Pożarły go! To kawałek jego lewej ręki. Obejrzeć lassa!
Po wykonaniu tego rozkazu stwierdzono niezbicie, że krokodyle ściągnęły Apacza z drzewa i pożarły.
— Odszedł w świat ciemności!

119