Strona:Karol May - Tajemnica Miksteków.pdf/123

Ta strona została uwierzytelniona.

dzie konia, padła druga salwa, niemal tak samo skuteczna, jak pierwsza.
Niedźwiedzie Serce pilnował Czarnego Jelenia. Zawczasu wydał swym ludziom rozkaz, by nie strzelali do wodza Komanczów, który teraz uciekać zaczął z niedobitkami wojowników. Wtem wyszedł Apacz z zarośli i, podniósłszy strzelbę, zmierzył tylko w konia, bowiem żywcem chciał dostać wodza Komanczów. Huknął strzał; zwierzę ugodzone śmiertelnie, przewaliło się, zrzucając jeźdźca. W dwóch skokach stanął Apacz przy Czarnym Jeleniu, zanim jeszcze wódz Komanczów zdołał podnieść się z ziemi.
Czarny Jeleń, jak wszyscy Komanczowie, nie strzelał dotąd, więc broń miał nabitą. Zerwawszy się z ziemi, wymierzył do Apacza:
— Psie — zawołał — żyjesz jeszcze? A więc giń!
Niedźwiedzie Serce odtrącił na bok lufę; strzał chybił.
— Wódz Apaczów nie zginie z ręki tchórzliwego Komancza. Ale duszę twoją zabiorę, aby służyła mi w Wiecznych Ostępach!
Po tych słowach ogłuszył Komancza kolbą, aby ponieść go na miejsce, gdzie Arika-tugh siedział niedawno w otoczeniu swych wojowników. Tam czekał spokojnie, dopóki wódz Komanczów nie odzyskał przytomności.
Vaquerowie nie ścigali tych kilku z pośród wrogów, którzy zbiegli, nie uważali ich bowiem za niebezpiecznych. Rzucili się natomiast na poległych, aby im zabrać broń i amunicję.

121