Strona:Karol May - Tajemnica Miksteków.pdf/67

Ta strona została uwierzytelniona.

i proszku złotego; stały skrzynie naładowane nuggetami, niejednokrotnie wielkości kurzego jaja. Obok piętrzyły się stosy srebra. Stoły się uginały pod miniaturami świątyń meksykańskich Cholula i Teotihuakan; na ziemi zaś i po kątach jarzyło od mozaik wspaniałych ze złota, srebra, kamieni drogocennych i pereł.
Widok ten wprost oszołomił Ungera. Miał wrażenie, że jest księciem z tysiąca i jednej nocy. Napróżżno skupiał całą siłę woli, aby nie stracić równowagi; krew biła mu w skroniach, wszystko kręciło się w oczach. Stał jakby we śnie; rozumiał, że widok takich bogactw może obudzić pożądanie, które nie cofnie się nawet przed zbrodnią.
— Tak, to skarb królewski! — powtórzył Indjanin. — Należy tylko do mnie i Karji, ostatnich potomkow Miksteków!
— Jesteś bogatszy, niż wielu książąt!
— Mylisz się! Jam biedniejszy od ciebie i innych. Jestem wnukiem władcy, którego panowanie bezpowrotnie minęło, którego państwo leży w gruzach. Gdzież są wojownicy nasi, którzy nosili te zbroje? Gdzie domy, w których żyliśmy w spokoju? Biali zniszczyli je do cna. I oto my, wnukowie najpotężniejszych, musimy tułać się po lasach i prerjach, musimy trudnić się łowami na bawoły. Przyszedł biały. Kłamał i oszukiwał, mordował i szerzył zbrodnię w moim narodzie — wszystko dla tych skarbów! Zwyciężył, lecz kraj stoi pustką! Ziemi woleliśmy oddać skarby, niż mordercem! — Tyś inny, niż oni wszyscy, serce twe czyste i szlachetne. Uratowałeś mą siostrę, jesteś mi bratem; dostaniesz tyle skarbów, ile koń udźwignąć potrafi! Wybieraj z po-

65