Strona:Karol May - Tajemnica Miksteków.pdf/71

Ta strona została uwierzytelniona.

— Psie przeklęty, co tu robisz?
Alfonso nie mógł wydobyć słowa. Czuł, że nadeszła ostatnia godzina. Był zgubiony! Przejęło go straszliwe zimno; dygotał, jak w febrze.
— Zabiłeś go? — krzyknął Bawole Czoło, wskazując na Ungera i porzuconą maczugę. Chwycił przytem hrabiego za kark, jak szczenię.
— Tak, zabiłem! — jęknął hrabia w najwyższem przerażeniu.
— Dlaczego?
— Wszystkiemu winne te skarby! — mamrotał.
Pah! Byłeś jego wrogiem! Już dawno życzyłeś mu śmierci. Biada ci, potrzykroć biada!
Indjanin schylił się nad Ungerem, hrabia stał nieruchomo. Mógłby przecież chwycić za maczugę i przynajmniej spróbować walki?
Nie miał jednak siły; był zdruzgotany, rozbity.
— Nie żyje! — powiedział Bawole Czoło, prostując się. — Odbędę sąd nad tobą; zgotuję ci śmierć, jaką nikt jeszcze nie umarł. Jesteś mordercą najdzielniejszego jeźdźca. Śmierć twa będzie tysiąckrotną!
Miksteka stanął z hrabią oko w oko. Muskuły zaczęły mu się prężyć.
— Drżysz, jak w febrze, — rzekł do Alfonsa z pogardą. — Tyś podły, mizerny robak! Kto zdradził ci drogę do groty?
Alfonso milczał. Miał wrażenie, że jest na sądzie ostatecznym.
— Odpowiadaj! — krzyknął Indjanin.
— Karja — wyszeptał hrabia.
— Karja? Moja siostra?

69