Strona:Karol May - Tajemnica Miksteków.pdf/94

Ta strona została uwierzytelniona.

— Czterdzieści.
— To wystarczy. Czy każdy domownik uzbrojony?
— Mają wszyscy dobre strzelby. Mam nawet armaty.
— Armaty? — spytał zdziwiony Indjanin.
— Tak jest, cztery.
— Nic o tem nie wiem. Skądże to?
— Kowal je przygotował podczas twojej nieobecności.
— Kowal? A czy są co warte? — pytał Tecalto z niedowierzaniem.
— Wypróbowaliśmy je. Lufy sklecono z mocnego drzewa, a na niem silne obręcze.
— W takim razie doskonale. Będziemy strzelać szkłem, gwoździami i starem żelaziwem. Ponadto trzeba wiele pochodni. Napad nastąpi zapewne dzisiejszej nocy. Cały folwark musi być pogrążony w zupełnych ciemnościach, by się Komanczom zdawało, że wszystko śpi. Gdy już będą blisko, zapalimy setki świateł i wtedy łatwo nam będzie strzelać do celu.
— Przygotuję więc pochodnie na dachu domu.
— Dobrze.
— A gdzie umieścimy armaty?
— Na wszystkich czterech rogach budynku, pod osłoną usypanych szańców. Lecz któż to?
Przed Bawołem Czołem stanął na spienionym koniu jakiś jeździec. Był to Niedźwiedzie Serce.
— Skąd tutaj? — zawołał don Pedro. — Skąd przybywasz?
— Śledziłem Komanczów — odparł Apacz, zeskakując z konia.

92