Strona:Karol May - The Player.djvu/130

Ta strona została uwierzytelniona.

Ruszyliśmy w drogę. Winnetou jechał na przodzie oddziału, ja u jego boku. Miałem ku temu powody. Mianowicie, nie było wykluczone, że ów jeździec, wiedząc, że go nikt nie ściga, nie uciekał dalej, lecz starał się nas obserwować. W tym wypadku musiałby zboczyć z drogi i ukryć się w lesie. Należało więc zwracać jak najbaczniejszą uwagę na jego ślady. Niestety, okazało się, że jechał ciągle w kierunku prostym. Widocznie miał tylko jeden cel przed oczyma: jak najprędzej dostać się do Almaden. —
Droga prowadziła pod górę. Zrazu mieliśmy las po obydwu stronach; później tylko po lewej, a wkońcu wyłoniła się znowu otwarta równina. Ślady były w trawie odciśnięte, jak pieczęcią. Zbieg jechał przez las kłusem; na równinie zaś galopował. Przedtem jednak, jak poznaliśmy po tropie, zatrzymał konia i zsiadł. W jakim celu? Zsiedliśmy również i zbadali miejsce. Noski jego butów były skierowane ku bokom konia, a odciski obcasów naprzemian to głębsze, to płytsze. Odgadliśmy, że jeździec ściągał mocniej gurt od siodła, aby w niem siedzieć pewniej, wobec szybkości, jaką zamierzał rozwinąć. Już mieliśmy odejść, gdy wtem Winnetou wskazał na bok, na miejsce, gdzie w trawie odcinały się ślady dwóch długich przedmiotów, u jednego końca wąskie, u drugiego szerokie.
— Uff! — rzekł Apacz. — Czy to mojego brata nie dziwi?
— Oczywiście. Ten człowiek miał dwie strzelby; położył je tutaj, aby uwolnić ręce do przyciągania gurtu.
— Znam tylko jednego, który nosi dwie strzelby, a tym jedynym jesteś ty. Jeśli ów człowiek miał dwa ka-

130