gnąć wystawić na próbę bystrość młodego Indjanina, rzekłem:
— Będziemy mogli wkrótce powrócić. Czy mój brat wie, po czem to poznaję?
Yuma Shetar przypatrzył się tropom i odparł:
— Nie widzę nic nowego.
— Niech mój brat nie patrzy na ziemię, lecz na niebo!
Wskazałem na sześć, czy siedem czarnych punktów, które daleko przed nami lawirowały w powietrzu, to wznosząc się, to opadając.
— Uff, sępy! — zawołał mój towarzysz. — Krążą nad jednem i tem samem miejscem; widocznie leży tam padlina.
— Nie, to nie padlina. Na padlinę rzucają się sępy odrazu; te zaś latają w powietrzu. Stąd wniosek, że stworzenie, które obrały sobie za zdobycz, oddycha jeszcze.
Podjechawszy bliżej, ujrzeliśmy gromadę sępów, siedzących na ziemi i tworzących koło, w środku którego leżał — człowiek, zastygły w bezruchu.
— Człowiek! — zawołał Mimbrenjo. — Zamordowany!
— Właśnie, że żywy! Gdyby to był trup, sępy obsiadłyby go już dawno. Musiał się poruszać jeszcze przed chwilą.
Ptaki wzleciały, skoro nadjechaliśmy. Znalazłszy się na miejscu, zeskoczyliśmy z koni.
— Wielki Boże! — zawołałem, rzuciwszy okiem na nieszczęśliwego. — Czy to możliwe?! To jeden z tych, których mamy ratować, — wyjaśniłem towarzyszowi moje zdziwienie, klękając przy rannym, żeby go opatrzyć.
Strona:Karol May - The Player.djvu/132
Ta strona została uwierzytelniona.
132