Strona:Karol May - The Player.djvu/133

Ta strona została uwierzytelniona.

Był to Herkules. Ubranie miał podarte, jakby po zapasach. Wyglądał okropnie. Otrzymał cios w głowę, który go ogłuszył; czaszka, napuchnięta, miała kolor krwisto-czerwony. Spuchlizna sięgała aż do połowy czoła. Narazie nie mogłem wiedzieć, czy kość była zdruzgotana. Poza tem nie spostrzegłem żadnej innej rany. Gdy próbowałem obejrzeć głowę, sprawiły moje dotknięcia choremu ból tak dotkliwy, że wrzasnął przeraźliwie i wyprostował się do pozycji siedzącej. Skoro odjąłem rękę od rany, osunął się zpowrotem na ziemię i leżał spokojnie.
— Musimy wracać — rzekłem. — Tutaj nie poradzimy nic. Przedewszystkiem trzeba nam wody.
— A jeśli umrze po drodze?
— Trudno, tutaj umarłby również. Wezmę go na konia.
— Tego dużego, ciężkiego człowieka!
— Inaczej nie możemy go przewieźć.
Mimbrenjo miał słuszność. Kosztowało nas dużo wysiłku, zanim zdołaliśmy umieścić tego goljata wpoprzek siodła. Zabiegi nasze zraniony odczuł dotkliwie; wył z bólu, przytomności jednak nie odzyskał. Sprawiwszy się, ruszyliśmy galopem, nie tą samą drogą, która zawiodła nas tutaj, lecz na południowy wschód, ponieważ Winnetou ze swoim oddziałem posuwał się w kierunku wschodnim, a my oddaliliśmy się poprzednio na północ. Teraz wracaliśmy przekątną.
Mój koń, jakkolwiek miał wielki ciężar do dźwigania, był dosyć silny, żeby biec galopem. Musiałem obrać tę jazdę forsowną jako najrówniejszą i najmniej dokuczliwą dla Herkulesa Emigrant leżał teraz cicho,

133