jak nieżywy. Gdy dopędziliśmy pochód, siły moje i konia były prawie zupełnie wyczerpane.
Powrót nasz wywołał ogólne poruszenie. Dały się słyszeć wołania i okrzyki. Powstało zamieszanie; każdy cisnął się do nas, żeby zobaczyć zranionego. Jeden Winnetou pozostał spokojny, jak zwykle. Odpędził ciekawych surowym rozkazem, pomógł tym, którzy odbierali ode mnie Herkulesa, a potem zabrał się do zbadania czaszki. Na ranach znał się, jak najlepszy chirurg.
— Kość jest cała — odezwał się po pewnym czasie. — Ten człowiek będzie żył, jeśli przetrzyma gorączkę. Podajcie mi wody!
Wody nie brakło. Pełne jej wiadra, przeznaczone dla mułów, wisiały pod wozami. Na rozkaz Winnetou pośpieszono do nich natychmiast. Apacz obchodził się z chorym tak delikatnie, że ten nie wydał ani jednego okrzyku. Po ochłodzeniu i obandażowaniu głowy, ułożono go w jednym z wozów, na troskliwie przygotowanem posłaniu. Poczem ruszyliśmy w dalszą drogę, kierując się znowu tropem zbiegłego towarzysza Wellera.
Myliłby się bardzo, ktoby przypuszczał, że Winnetou zasypał mnie pytaniami, co do osoby rannego. Jechał cicho i spoglądał przed siebie w zamyśleniu. Znałem ten jego nawyk. Wiedziałem, że starał się wpaść na właściwy trop bez mojej pomocy. Po chwili podniósł głowę; spojrzenie, jakie rzucił na mnie, powiedziało mi, że wiedział już, o co chodzi. Dlatego zapytałem:
— Mój brat Winnetou znalazł wyjaśnienie, którego ja mogłem mu udzielić. Kim jest więc ten ranny?
— On należy do bladych twarzy, które zostały oszukane przez Meltona.
Strona:Karol May - The Player.djvu/134
Ta strona została uwierzytelniona.
134