nadeszła pora odpoczynku. Rozłożyliśmy się nad strumieniem. Herkules nie wracał do przytomności. Winnetou zakrzątał się koło niego, ja zaś zagadnąłem Wellera:
— Znacie tego biedaka, który tam leży nieprzytomny?
— Naturalnie, że znam, — odrzekł jeniec gniewnie. — Miałem przecież zaszczyt usługiwać na statku jemu i wam!
— Za te usługi nie czujemy najmniejszej wdzięczności. Większy pożytek byłby dla nas, i dla was, gdybyście się nie troszczyli o podróżnych, skoro opuścili statek. Herkules może to przypłacić życiem. Ten cios kolbą, który miał zabić mojego rodaka, pochodzi od was.
— Ode mnie? Co za myśl! Master, chełpicie się bystrością, a szukacie błędnych dróg. Skąd właściwie przyszło wam do głowy, że to ja go chciałem zabić?
— Wy, albo wasz towarzysz.
— Twierdzenie słyszę; ale gdzie dowód? Nuż został wcześniej przez innych ludzi napadnięty, a ja przejeżdżałem tylko koło niego?
— Wasz ojciec ma jego strzelbę!
Powiedziałem tak umyślnie, sądząc, że jechał z nim raczej Weller senjor, aniżeli Melton. I słusznie; jeniec, zaskoczony mojemi słowami, dał się skusić do odruchowego pytania:
— Więc poznaliście go jednak? Zresztą, niech i tak będzie. Nie mam powodu zaprzeczać. Tak jest, to był mój ojciec. A wiecie czemu wam to mówię? Oto dlatego, abyście posłuchali mojej dobrej rady: zawróćcie i nie troszczcie się więcej o Almaden. Inaczej opłacicie drogo waszą zuchwałość!
— Przekonamy się jeszcze!
Strona:Karol May - The Player.djvu/136
Ta strona została uwierzytelniona.
136