Strona:Karol May - The Player.djvu/138

Ta strona została uwierzytelniona.

— On ją ogłupia, otumania! Ona nie widzi jego podłości; ona widzi tylko pieniądze.
Chciałem go ugłaskać dobrotliwem słowem; cóż, kiedy skutek okazał się wręcz przeciwny.
— Kto tu mówi? — zapytał gniewnie. — Znam pana! Pan chce mi robić wyrzuty. Pan mnie ostrzegał, ale niebaczny byłem. Teraz mię nagrodzono. Melton zabrał mi Judytę, a Weller...
Chory przerwał. Ostatnie nazwisko obudziło w nim mowe wspomnienia. Zmienionym głosem krzyknął:
— Weller! Gdzie oni są? Gdzie są obydwaj Wellerowie? Stary mię przytrzymywał, a młody uderzył w głowę. Gdzie, gdzie oni są, żebym mógł ich zadusić, zadławić?!
W jednej chwili wróciła mu przytomność. Spojrzał na mnie; potem wzrok jego prześlizgnął się poza wóz, na naszych ludzi. Przez chwilę spojrzenie błądziło po ich twarzach; wtem padło na Wellera, skrępowanego na ziemi. Poznał go natychmiast i wyskoczył z wozu z pośpiechem obłąkańca. Chciałem go zatrzymać, lecz nie wystarczało na to sił. Winnetou pochwycił go również, cóż przecie, skoro w obecnym stanie w dwójnasób wzmogły się siły Herkulesa. Strząsnął nas obydwu ze siebie, jak zeschłe liście. Krzyczał:
— Tam, tam leży morderca, który mnie obudził ze snu, a potem powalił kolbą. Rozmiażdżę go na miejscu!
Przyskoczył do Wellera, któremu przerażenie krzyk wyrwało z ust, rzucił się na niego i palce zacisnął mu na szyi. Chcieliśmy go odciągnąć — daremne wysiłki. Przy jego obecnem podnieceniu nie potrafiłby go poruszyć nawet zaprząg dziesięciu koni. Trzymał szyję swe-

138