Strona:Karol May - The Player.djvu/14

Ta strona została uwierzytelniona.

poczynku; gdy wzeszedł księżyc, byliśmy już znowu na siodłach. Dojechaliśmy do celu podróży po południu następnego dnia, dzięki niezwykłej wprost wytrwałości wierzchowców; coprawda był to już kres ich wysiłków; na ulicach miasta poczęły się potykać, więc musieliśmy stanąć w pierwszym lepszym zajeździe. Pomimo opłakanego wyglądu, dostaliśmy tam wina i tortilla, a dla koni maisu. Nie troszczyłem się o zapłatę; w kieszeni przeglądało mi płótno; lecz Winnetou był zawsze zaopatrzony jeśli nie w pieniądze, to w piasek złoty i nuggety.
Dokąd należało się zwrócić, aby znaleźć Meltona i hacjendera? Nietrudno było ich odszukać w mieście liczącem niespełna dziewięć tysięcy mieszkańców; przybysze zwrócili na pewno powszechną uwagę. Nie wpadło mi zresztą na myśl dopytywać się o nich; spożywszy tortillo — rodzaj placków, — odrazu udaliśmy się z Winnetou do sympatycznego urzędnika, którego odwiedziłem podczas poprzedniego pobytu. Policjant, który zbeształ mię wówczas, wałęsał się znowu przed biurem; sennora naturalnie leżała w hamaku. Za nią wisiał, jak wtedy, godny małżonek; lecz obok niej umieszczono trzeci hamak, na którym siedział, ku memu zdziwieniu, jeden z poszukiwanych — mianowicie hacjendero, trzymając wspaniałe cygaro w ustach i kołysząc się błogo. Widać, dobrze mu tutaj było obok sennory, wypuszczającej z różanych usteczek również obłok dymu. Ujrzawszy nas, zawołał, nie czekając na powitanie:
— Per Dios, buchalter! Czego pan chcesz w Ures? Myślałem, że jesteś sennor w niewoli u Indjan! Jak to się stało, że wypuścili pana?

14