Strona:Karol May - The Player.djvu/144

Ta strona została uwierzytelniona.

dobrowolnie? Nie wspomniano nam ani słowa o kopalni. Melton nas okłamał, mówiąc, że o niespełna dzień drogi poza hacjendą leży mała estancja, do niej należąca. Tam mieliśmy narazie zostać zatrudnieni. Wellerowie musieli nas zaprowadzić, ponieważ Melton pojechał z hacjenderem do Ures, żeby uzyskać prawne potwierdzenie kupna. Zgodziliśmy się na to, gdyż w hacjendzie nie można było obecnie zostać z powodu braku wszelkich środków do życia. Niebawem wyruszyliśmy, a oto pod wieczór wyłonił się przed nami, zamiast estancji, obóz Indjan. Było ich trzystu i mieli przeszło sto luźnych koni. Część była przeznaczona dla nas, część dla pakunków. Kazano nam wsiąść i skrępowano, jak barany. Zaczęła się wielodniowa podróż do Almaden. Przybywszy w góry, musieliśmy zejść do szybu.
— Więc i tam nie stawialiście oporu?
— O sobie nie mówię, bo gdybym zszedł pod ziemię, nie rozmawiałbym teraz z panem; ale inni, dzieci, kobiety, ojcowie, cóż mogli zrobić? Garstka ludzi przeciw trzystu dzikim! Zresztą zagrożono nam śmiercią w razie oporu. Dzieci i kobiety nie mogły się bronić, a ze względu na ich spokój musieli mężczyźni zrezygnować z obrony.
— Co się stało z emigrantami, gdy weszli do sztolni?
— Czy ja wiem? Nie było mnie z nimi.
— Ach, tak! Jak pan sobie poradził?
— Skoro mnie oswobodzono z rzemieni i popchnięto do otworu sztolni, przebiłem się przez Indjan i popędziłem wprost przed siebie, powaliwszy wielu po drodze i wyrwawszy jednemu z nich karabin. Nie strzelano, ponieważ pragnęli pochwycić mnie żywcem; — to mnie ura-

144