— Do wszystkich djabłów! O tem coprawda nie pomyślałem! Sądzi pan, że miał pieniądze przy sobie?
— Tak; on, lub jeden z Wellerów. Przedewszystkiem dwa tysiące pesów w złocie nie ujdą oczom Indjan, powtóre zaś suma taka jest bogactwem nawet dla najzamożniejszego wodza. Jeśli Vete-ya zrezygnował z takiej sumy, to musiał mieć wyjątkowy i szczególny powód. Czy nie domyśla się pan, jaki?
— Nie.
— Jeden, jedyny tylko istnieje; żaden czerwony nie pozostawi takiego skarbu obcemu, a co dopiero nieprzyjacielowi; Melton musi więc być jego sprzymierzeńcem.
— Nie wierzę!
— Twierdziłem, że czerwoni mają zamiar napaść na hacjendę; ostrzegałem pana; nie uwierzyłeś mi, a miałem rację. Tak samo nie mylę się teraz, tylko z pana znowu Tomasz niewierny!
— Melton tak szlachetnie, tak wspaniałomyślnie postąpił! Nie mogę poprostu przypuścić, żeby sprzymierzył się z czerwonymi. Jeśli się nie mylę, twierdziłeś pan nawet, że napad ma nastąpić za jego namową?
— Nie pamiętam dokładnie treści ówczesnej rozmowy, ale jeśli wtedy nie twierdziłem tego z całą stanowczością, czynię to dzisiaj.
— Myli się pan; musisz się mylić! Melton jest moim przyjacielem! Dowiódł tego kupnem!
— Tak, dowiódł. Ale nie tego, że jest pańskim przyjacielem, a tylko — niecnym zdrajcą, judaszem i łotrem. Jaką wartość miała hacjenda przed napadem?
— Nie chcę, nie mogę mówić o tej strasznej stracie!
Strona:Karol May - The Player.djvu/22
Ta strona została uwierzytelniona.