— A czy wogóle sprzedałby pan wówczas swoją posiadłość?
— Nie, nie przyszłoby mi to na myśl.
— No, teraz ma pan wszystko, jak na dłoni. Upoważniono mormonów do osiedlenia się w tej okolicy, do nabycia gruntu i ziemi. Hacjenda nadawała się, lecz była za droga. Aby zniżyć cenę, Melton kazał ją spustoszyć. Umowa zawarta z Vete-ya brzmiała: cały łup należy do Indjan; zniszczoną posiadłość kupuję za bezcen. Napad się udał; łup był cenny; musieli więc pozostawić mu jego pieniądze. Czy pan tego nie rozumie?
— Nie; taka złośliwość z jego strony jest nie do pomyślenia. Zresztą, osądź pan sam: na cóż przydadzą mu się grunt i pola, jednem słowem cały ten obszar, skoro spłonął i utracił wartość?
— Melton go przywróci do dawnego stanu!
— To będzie kosztowało daleko więcej, niż hacjenda była warta poprzednio, nie licząc już całego szeregu lat, które upłyną, zanim doczeka się dochodów ze swego kapitału.
— I ja tak sądzę; ale to właśnie orzech, którego nie mogę narazie rozgryźć; spodziewam się jednak, że rozgryzę go niezadługo. — Myli się pan, sądząc, że Melton powrócił do hacjendy; jedziemy stamtąd, więc musielibyśmy spotkać go po drodze. Pozostawił tam tylko swego człowieka.
— Chcesz pan powiedzieć dwóch, mianowicie obydwu Wellerów?
— Nie. Tych w hacjendzie niema. Natomiast jest kto inny. Czy nie słyszał pan przypadkiem o pewnym Jankesie, mormonie, którego nazywają Playerem?
Strona:Karol May - The Player.djvu/23
Ta strona została uwierzytelniona.
23