komego tchórzostwa, podeszła do Winnetou. Uśmiechnąwszy się przyjaźnie, zapytała:
— Sennor Winnetou, więc pan ma naprawdę zamiar zostać tu przez noc?
Niepodobna opisać miny, z jaką Apacz spojrzał na nią. W jego wzroku można było wyczytać i litość, i zdumienie, że odważyła się wprost do niego przemówić. Odgadując myśli Apacza, wyręczyłem go w odpowiedzi:
— Tak jest; zostaniemy do jutra.
— Dlaczego pan się odzywa? Niech pan pozwoli mówić Winnetou! — rzekła na to sennora, obrzucając mnie wzrokiem pogardy. — Winnetou wie, że go szanuję, i zechce mi chyba odpowiedzieć.
Zapytała ponownie. Winnetou skinął głową twierdząco; wszak teraz był zmuszony odpowiedzieć.
— Wobec tego mam honor zaprosić pana do siebie w gościnę — mówiła sennora dalej. — Uszczęśliwiłby mnie pan bardzo, gdyby zechciał przyjąć moje zaproszenie.
— Niech moja biała siostra będzie szczęśliwa — odpowiedział wódz. — Przyjmuję.
— Czy mogę zaprosić także damy na cześć Winnetou?
— Wódz Apaczów wie, że blade twarze chwytają niedźwiedzie i zamykają je w klatkach, aby wystawić na pokaz; Winnetou jednak nie jest niedźwiedziem.
— Więc nie będzie uroczystości?
— Nie — odrzekł mój przyjaciel, odwrócił się i wyszedł; ja uczyniłem to samo; w chwilę później znaleźliśmy się na ulicy, nie straciwszy ani słowa na pożegnanie z tak gościnnymi gospodarzami. —
Strona:Karol May - The Player.djvu/40
Ta strona została uwierzytelniona.
40