Strona:Karol May - The Player.djvu/41

Ta strona została uwierzytelniona.

Nie uśmiechał nam się pobyt w mieście. Zakupiwszy kilka drobnostek, wyprowadziliśmy konie na pola, gdzie czuliśmy się lepiej, niż w murach. Znalazłszy odpowiednie miejsce nad strumykiem, — było dosyć trawy dla koni — ułożyliśmy się na spoczynek. Zanim jeszcze zasnąłem, przejechali w niewielkiej od nas odległości „bohaterowie“. Widocznie zatem sennora trwała przy swoim planie, pomimo że opuściliśmy ich dom. Jeźdźców było pięciu: hacjendero, juriskonsulto i trzej policjanci. Stróże bezpieczeństwa, jakoteż ich przełożony, byli ubrani w mundury, co zmusiło nawet Winnetou do śmiechu. Konie mieli dobre; hacjendero i trzej policjanci byli niezgorszymi jeźdźcami; przywódca jednak trzymał się na siodle w pozycji niezbyt rycerskiej. Na jednej poduszce siedział, a drugą miał umocowaną ztyłu siodła. Obydwie musiały być świeżo obwleczone, bo już zdaleka lśniły śnieżną białością. Z takim okładem w dzikie góry Zachodu! Szczęśliwej drogi, panie dowódco! — pomyślałem i zamknąłem oczy, święcie przekonany, że szacowna „piątka“ nie będzie się uskarżać na nadmiar sławy...
Spaliśmy bez przeszkody przez całe popołudnie i noc. Gdy następnego dnia słońce wschodziło, siedzieliśmy już w siodłach. Wypoczęliśmy solennie, a i wierzchowce nie zdradzały śladu znużenia. Rżały wesoło, ciesząc się świeżem, orzeźwiającem powietrzem świtu.
Ruszyliśmy, rzecz prosta, zpowrotem ku hacjendzie. Z początku wił się wciąż przed nami trop wczorajszych pięciu rycerzy; po krótkim jednak czasie zboczył znacznie na prawo.
Jechaliśmy cały dzień i noc; na krótko przed świ-

41