Strona:Karol May - The Player.djvu/47

Ta strona została uwierzytelniona.

— O, temu dziwić się nie powinniście. Prawdopodobnie otarło się o wasze uszy, że częstokroć bywałem jeńcem i nieraz już miałem umrzeć przy palu; zdaje się jednak, że nie tak łatwo utrzymać mnie w niewoli. Posiadam pewną fatalną dla czerwonoskórych właściwość, dzięki której opuszczam ich zawsze bez pożegnania, aby niespodzianie zjawić się znowu, właśnie wtedy, gdy najmniej pożądają mojego widoku. Tak było również tym razem. Wymknąwszy się wojownikom Yuma, powróciłem i wziąłem ich do niewoli.
Następnie odsłoniłem mu w krótkich słowach tyle, ile uważałem za stosowne. Skutek okazał się natychmiast.
— Co? Mimbrenjowie nadchodzą? — zapytał, blednąc.
— Tak jest, nadchodzą. Widzicie tu przy mnie dwóch młodych wojowników z ich plemienia. Widzi mi się, że napełnia to was obawą. Prawdopodobnie stosunek master Playera do Mimbrenjów nie grzeszy przyjaźnią. Jeśli tak, to gotów jestem wziąć was w opiekę, aby ci czerwoni nie wyrządzili wam jakiej krzywdy.
— Wielką okażecie mi przysługę! — odezwał się Player skwapliwie. — Nie mam wcale zamiaru z nimi się spotkać.
— Pięknie! Dogodzę waszym chęciom, biorąc was ze sobą w góry Yuma do naszego przyjaciela Meltona.
Zakłopotanie Playera rosło. Wiedział przecież, że słowa moje zawierały tylko ironję i że o żadnej opiece nie mogło być mowy; musiał się raczej obawiać stosunku wręcz przeciwnego. Ażeby więc rozjaśnić sytuację, rzekł:
— Przyjmijcie moje podziękowania, sir, za tę przy-

47