Strona:Karol May - The Player.djvu/6

Ta strona została uwierzytelniona.

nym krokiem. Był to biały; miał na sobie długi, ciemny surdut, który nadawał mu wygląd duchownego; ujrzawszy mnie, przystanął zaskoczony.
Buenos dias — pozdrowiłem. — Czy należysz pan do tej hacjendy, sennor?
— Tak, — odpowiedział, mierząc mnie nieprzyjemnym, kłującym wzrokiem.
— Kto jest tu właścicielem?
— Sennor Melton.
— A więc jednak! Szukam go. To mój znajomy.
— Bardzo mi przykro, że pan go nie zastał w domu. Pojechał z poprzednim właścicielem, sennorem Timoteo Pruchillo, do Ures, aby prawnie zatwierdzić akt kupna.
— A może są tu jego przyjaciele?
— Sennores Wellerowie? Nie. Udali się wgórę rzeki, do Fuente de la Roca[1].
— A robotnicy cudzoziemscy?
— Udali się tam również; przewodzą im właśnie ci dwaj sennores. Oczekują ich tam Indjanie Yuma. Musisz pan być przyjacielem sennora Meltona, skoro pytasz o nich wszystkich. Czy mogę wiedzieć, kim...
Urwał nagle. Postępując wciąż naprzód obok siebie, doszliśmy właśnie do węgła. Ujrzał lndjan, słowa ugrzęzły mu w gardle; wlepił przerażony wzrok w Apacza i zawołał po angielsku, podczas gdy uprzednio posługiwaliśmy się językiem hiszpańskim:
— Winnetou! Wszyscy djabli! Tego sprowadził sam szatan!

Mówiąc to, a raczej krzycząc, odwrócił się i począł uciekać. Przeskoczył w mgnieniu oka strumień i

  1. Źródło skalne.
6