Strona:Karol May - The Player.djvu/67

Ta strona została uwierzytelniona.

Winnetou opuścił podniesioną już do ciosu strzelbę i rzekł stanowczo, ciskając z oczu błyskawicę gniewu:
— Dobrze, jeśli mój brat tak chce. Oszczędzę ich ale pod warunkiem, że pozwolą się przywiązać zpowrotem do drzew. Inaczej roztrzaskam im głowy!
Równocześnie stanął pomiędzy nimi a ładunkiem rzeczy, odebranych jeńcom, odcinając policjantów od karabinów. Tak rozgniewanego, jak w tej chwili, nie widziałem go jeszcze nigdy. Nie wiem, czy pod wpływem groźnej postawy Apacza, czy też pod wrażeniem wypadków, które się rozegrały w ostatnich dziesięciu minutach, jeden z policjantów wystąpił naprzód, wyciągnął do mnie obie ręce i powiedział:
— Tak jest, zwiążcie nas, sennor; nie będziemy się sprzeciwiać! Wiem, że nie wyrządzicie nam krzywdy, że chcecie tylko pokazać tym obydwu niewdzięcznym sennorom, z kim mają do czynienia. Pragniemy udowodnić panu naszą wdzięczność przez to, że wykonamy wszystko, czego sennor od nas zażąda.
— Dobrze! Muszę was związać ze względu na waszego przełożonego; gdyby wezwał was, abyście go uwolnili, musielibyście posłuchać jego rozkazu, a ja znowu nie zgodziłbym się na to. Zresztą, będziecie wkrótce wolni.
Policjanci jedynie z musu udali się w góry ze swoim przełożonym; jego niedołęstwo wpędziło ich w niewolę, z której tylko dzięki nam uszli z życiem. Byliby chętnie wyrazili słowami swoją wdzięczność, zbrakło im jednak odwagi wobec podłej fanfaronady zwierzchnika. Z twarzy ich wyczytałem oburzenie. Prawdopodobnie cieszyli się, że dostał nauczkę.

67