— Pańskie piękne Ures już nigdy nie powita mnie w swoich murach, a pan również nie zobaczy go więcej, ponieważ ów krótki czas, jaki sennorowi pozostaje jeszcze do przeżycia, spędzi pan tu, przy tem drzewie, do którego jesteś przywiązany.
— Czy pan jest przy zdrowych zmysłach?! Pan nie ma zamiaru mnie uwolnić?
— Nie. Raz tylko byłem niemądry, ale się tak sparzyłem, że nie przyjdzie mi już więcej do głowy powtarzać podobnego głupstwa. Naprawię je w ten sposób, że pozostawię was w takiem samem położeniu, w jakiem sennores znalazłem. Jutro z rana odjedziemy i nie będziemy się więcej o was troszczyć.
— Sennor chce nas tylko zastraszyć! — zawołał hacjendero. — To przecież niemożliwe, żeby człowiek biały i chrześcijanin w ten sposób postępował!
— Czy pańska wdzięczność była wdzięcznością człowieka białego i chrześcijanina?
Oczywiście czekałem tylko na prośbę z jego strony, na jakieś ciepłe słowo; hacjendero wszakże nie mógł się na nie zdobyć, a juriskonsulto zawołał nawet:
— Rób pan, jak chcesz, sennor! Mimo to nie dopnie pan swego celu, a tem bardziej nie ujdzie pan zasłużonej kary. Nawet gdyby sennor wprowadził w czyn swoją groźbę, znajdą się ludzie, którzy nas odwiążą, skoro pan odjedzie.
— Któż to taki?
— Ci Indjanie!
— Mówiąc to, wskazał ruchem głowy na Yuma.
— Ci? Oni są sami w niewoli i skrępowani. Zresztą zastrzelimy ich, zanim opuścimy to miejsce.
Strona:Karol May - The Player.djvu/73
Ta strona została uwierzytelniona.
73