Strona:Karol May - Trapper Sępi-Dziób.djvu/104

Ta strona została uwierzytelniona.

słyszał uderzenia kopyt. A więc Grandeprise już powrócił.
— Nareszcie się pan zbudził! — rzekł myśliwy.
— Czy długo spałem? — zapytał Cortejo.
— Całą wieczność. Już blisko południe.
— Pioruny! Musimy pędzić!
— Cierpliwości! Nawet jeśli nas ścigają, to ubiegliśmy wrogów o zbyt wielką odległość, aby się niepokoić.
— Czy dostał pan konie?
— Tak. Parę świetnych rumaków. Będziemy mknąć jak sokoły. Niestety, zmuszeni jesteśmy jechać drogą okrężną. Pomyśl pan! W Reynosa wylądowało przeszło tysiąc ochotników ze Stanów Zjednoczonych. Śpieszą do Juareza i obsadzili wszystkie hacjendy stąd aż do Montereya. Aby nie natknąć się na nich, musimy jechać do Rio Tigre i dokoła Montereya, przybędziemy więc do hacjendy z południa, zamiast ze wschodu.
— To źle; czy istotnie musimy się ich lękać?
— Rozumie się, sennor. Czy znają tutaj pana osobiście?
— Tak.
— No, należy się spodziewać, że Juarez wysłał na spotkanie tych ochotników swoje oddziały. Wśród nich mogą się znaleźć ludzie, którzy pana widzieli. Poza tem, ci ochotnicy są dobrze wyćwiczeni i czujniej potrafią uważać, niż Meksykanie. Nie można inaczej postąpić. Aby nie narażać pana, musimy obrać drogę okrężną.
— Ile wskutek tego stracimy czasu?

98