Strona:Karol May - Trapper Sępi-Dziób.djvu/108

Ta strona została uwierzytelniona.

był zmuszony wrócić do swego właściwego zawodu. Był mianowicie marynarzem.
— Czy nie usiłował pan się zemścić?
— Czyż mogłem? Czy śmiałem wrócić do ojczyzny? Musiały upłynąć lata, zanim wyrosła mi broda i zanim wygląd mój tak się zmienił, iż mogłem wrócić niepoznany. Ale przybyłem za późno; zbrodniarz był już na morzu. Przyłączyłem się do poszukiwaczy złota; szczęście mi dopisywało. Po czterech latach byłem zamożnym człowiekiem; rozpoczęłem łowy na mordercę mego ojca i niszczyciela mego szczęścia. Deptałem mu stale po piętach, lecz nie mogłem doścignąć. Pieniądze mi się wyczerpały i znowu zubożałem, nie dokonawszy pomsty. Ale ten, którego szukałem, zginął pewnego nieszczęsnego dnia.
— Dlaczego nazwał się Grandeprise?
— Ponieważ było to moje nazwisko; aby cały świat wiedział, że ja, zbiegły skazaniec, przeklęty ojcobójca, zostałem kapitanem piratów.
— Do licha! Ten Grandeprise jest dowcipny nawet w zbrodniach.
— Nazywa to pan dowcipem? Ja to nazywam djabelstwem!
— Jakież było jego istotne nazwisko?
— Henrico Landola.
— Wszyscy djabli! Czy nie pomyślał pan, że zbrodniarz żyje jeszcze pod własnem nazwiskiem? Mogę panu oznajmić, że nie zginął.
— Święty Boże! Czy to prawda, sennor? Zna go pan?
— O, ubiłem z nim niejeden interes i spodzie-

102