Strona:Karol May - Trapper Sępi-Dziób.djvu/109

Ta strona została uwierzytelniona.

wam się, że niedługo ujrzę tego czcigodnego Henrica Landolę!
Oczy myśliwego wpiły się w wargi Corteja, jakgdyby pragnął wyczytać słowa, zanim zostaną wypowiedziane. Uchwycił go za ręce.
— Istotnie spodziewa się pan, że spotkasz tego człowieka? Nie jesteś jego przyjacielem, lecz wrogiem?
— Byłem jego przyjacielem, ale teraz jestem wrogiem. Oszukał mnie i okłamał; zadanie, które mu powierzyłem, wykonał nie zgodnie z mojem zleceniem, lecz postąpił samowolnie i wyrządził mi wielkie szkody.
— Chce się pan zemścić? — zapytał myśliwy. — Czy mogę być pańskim sojusznikiem?
— Gdybym wiedział, że można panu zaufać.
— O sennor, daj mi tego potwora w ręce, a uczynię dla pana wszystko, co jest w mocy ludzkiej. Poprostu płonąłem pragnieniem zemsty. Gdzie myśli pan szukać Landoli?
— Chwilowo jeszcze nie wiem. Nadewszystko muszę dotrzeć szczęśliwie do hacjendy. Z chwilą, gdy będę bezpieczny, na pewno dostanę o Landoli wyczerpujące wiadomości.
— A więc jedźmy! Konie są osiodłane. Obejrzymy tylko pańskie oczy.
Grandeprise zdjął opatrunek. Cortejo z radością stwierdził, że na jedno oko widzi, aczkolwiek słabo. Po ponownem przyłożeniu ziela, dosiedli rumaków i pojechali.
W mroku nocy dwaj jeźdźcy przybyli z po-

103