Strona:Karol May - Trapper Sępi-Dziób.djvu/120

Ta strona została uwierzytelniona.

oczekiwać zdobyczy, która, niestety, przybędzie później, niż się spodziewano. On sam udał się w drogę powrotną, ponieważ uważał, że obecność jego w hacjendzie jest konieczna. Po drodze wpadł w ręce Apaczów, którzy go zranili.
Ta zmyślona opowieść znalazła wiarę u słuchaczy.
— Ale co teraz poczniemy? — zapytał jeden. — Hacjenda przepadła.
— Jeszcze nie — odparł Cortejo. — Oprócz was, zbiegło zapewne wielu.
— Wątpię. Kto nie zdołał uratować się odrazu, ten na pewno zginął.
— Zobaczymy. Oczekujmy najlepszego. Rankiem się okaże, czy jedynie wy zdołaliście czmychnąć.
— I co dalej? Hacjendy i tak nie odzyskamy, bo jesteśmy zbyt słabi.
— Kto wie, czy wszyscy Mikstekowie tutaj zostaną.
— Na pewno, jeśli jest tak, jak mniema wasz Amerykanin, mianowicie, że są stronnikami Juareza.
— My też niebawem będziemy silniejsi. Moi ludzie bez przerwy werbują ochotników i przysyłają z południa. Oczywiście, skupimy ich razem.
— Ach, nie znajdą nas.
— Ja też tak sądzę — wtrącił Manfredo. — Pomyślą, że jesteśmy jeszcze na hacjendzie i wpadną wprost w ręce Miksteków.
— Unikniemy tego, jeśli będziemy ich oczekiwali gdzieś na odpowiedniem miejscu.
— Pod wałami hacjendy?
— Nie; to zbyt niebezpieczne.

114