Strona:Karol May - Trapper Sępi-Dziób.djvu/126

Ta strona została uwierzytelniona.

ziemi i udawałem nieboszczyka — jednego z poległych w bitwie. Leżałem więc przy parkanie i podsłuchiwałem rozmowy wielu Miksteków. Dowiedziałem się w ten sposób o obecności wymienionych osób. Potem widziałem tych ludzi, jednego po drugim, przez otwory w parkanie. Tam na dworze płonęło ognisko, rzucając jasne światło.
Tymczasem Cortejo zdążył się opanować. Zapytał:
— I powiada pan, że córka moja żyje?
— Tak. Zamknięto ją w piwnicy, w której miał zginąć sennor Arbellez. Lecz jutro rano oczekuje ją sąd.
— Niebiosa! Muszę ją uwolnić! Czy nic teraz nie można uczynić, sennor Grandeprise?
— Sądziłem, że pan skieruje do mnie to pytanie i że przedewszystkiem obchodzi pana los pańskiej córki. Dlatego odważyłem się na coś więcej. Podkradłem się ztyłu i przechyliłem przez parkan. Potem chciałem wyszukać loch, gdzie umieszczono sennoritę. Wie pan zapewne, że rozmaite piwnice hacjendy mają u góry wąskie okienka?
— Wiem. Ale dalej, dalej!
— Zebrałem kilka małych kamyków i pełzałem na rękach i nogach ku najbliższemu otworowi. Przybywszy tam, rzuciłem kamyk i nadsłuchiwałem. Miałem szczęście. Odrazu usłyszałem głos kobiecy, który rzekł: — Dios! Czy jest tam kto? Ktokolwiek to jest, błagam o pomoc. Jestem Józefą Cortejo. — Nie odpowiedziałem, gdyż nie chciałem dawać obietnicy, z której nie mógłbym się wywiązać. Poza tem, wiedzia-

120