Strona:Karol May - Trapper Sępi-Dziób.djvu/127

Ta strona została uwierzytelniona.

łem już to, co miałem wiedzieć i nie powinienem był dłużej czekać. Przeskoczyłem tedy przez parkan i ruszyłem w drogę powrotną. To wszystko.
Słuchacze byli podnieceni, zwłaszcza Cortejo.
— Musimy dziś jeszcze uwolnić moją córkę! Jutro będzie za późno, gdyż ludzie ci nie myślą jej oszczędzać, a to z powodów, których nie będę wam teraz tłumaczył. Sennor, czy podejmuje się pan wyrwać moją córkę z rąk tych ludzi?
Grandeprise obejrzał go zdumiony.
— Czy wie pan, czego ode mnie żądasz? Tu stawką jest moje życie, a nie wiem, czy pan i pańska córka zasługujecie na to.
— Sennor, błagam pana na miłość Boską, pomóż mojej córce tylko ten jeden raz, a po królewsku pana wynagrodzę!
— Niech pan nie mówi o pieniądzach! Wiesz, że podejmuję się tego nie dla pieniędzy. Ale nawet gdybym chciał, nie mógłbym wykonać sam; muszę mieć pomocnika.
— Powiedz, co mam czynić! Chętnie panu pomogę.
— Pan? — Myśliwy zmierzył Corteja pogardliwem spojrzeniem. — Nie, sennor, nie bierz mi pan za złe, ale nie może mi pan pomóc.
— Obejrzyj się pan na mnie, sennor! — rzekł Manfredo. — Znam sztukę podkradania się i chętnie panu pomogę, o ile to się opłaci.
Grandeprise spoglądał przed siebie niezdecydowany. Jego szczera natura wzdragała się przed udziałem w przedsięwzięciu; ostrzegał go przed nim głos wew-

121