nętrzny. Ale Cortejo tak długo nalegał, dopóki nie ustąpił.
— No, dobrze, sprobujemy. Lecz wymawiam sobie, że będzie się pan stosował do moich rozkazów.
Cortejo odetchnął. Poznał i ocenił wartość tego myśliwego. Wiedział, że Grandeprise jest człowiekiem, któremu może się tak ryzykowna wyprawa udać.
Myśliwy rozwinął swój plan. Po dokładnem omówieniu wszystkich szczegółów, podniesionio się i wyruszono w kierunku hacjendy. — —
∗
∗ ∗ |
Sytuacja Józefy nie była godna zazdrości. Ze spętanemi nogami i rękami leżała w lochu, w którym poprzednio pasował się ze śmiercią Arbellez. Przed zamkniętemi drzwiami stali na straży dwaj Mikstekowie. Zakazano im wpuszczać kogokolwiek. Ale obaj Indjanie, napół ucywilizowani, byli, w przeciwieństwie do Apaczów i Komanczów, odzwyczajeni od dzikiego życia. Dlatego też czas zaczął im się dłużyć i zatęsknili do towarzystwa przyjaciół. A w jakim celu mieliby strzec i tak zamkniętych drzwi? Wszak żaden obcy nie mógłby przejść przez korytarz, prowadzący do piwnicy. Musiałby się przekraść między ogniskami obozu, przez jasno oświetlone wejście do hacjendy — a to było niepodobieństwem. Uważając, że branka jest dostatecznie strzeżona, wyszli po dwóch godzinach, aby przed bramą pogwarzyć z towarzyszami o zdarzeniach tego dnia.