po pół godzinie otwor był tak rozszerzony, że Grandeprise, owiązany lassem, które trzymał Manfredo, opuścił się do lochu.
Józefę opanowało straszliwe podniecenie. Czy śmiały czyn się powiedzie? Zapomniała niemal o bólu i liczyła minuty, które jej wydawały się godzinami. Nareszcie na górze przygotowania dobiegły końca. W lochu ściemniło się na chwilę, poczem cień jakiś sfrunął na podłogę.
— Bez zbytecznych słów, sennorita! Każda chwila jest cenna. Czy pani ranna?
— Tak; zapewne połamałam sobie kilka żeber.
— To źle! Czy wytrzyma pani wciąganie do góry?
— Muszę.
— Ściśnij pani zęby. Nie wolno nawet westchnąć. Do dzieła!
Myśliwy przewiązał lasso pod rękoma Józefy i dał umówiony znak. Manfredo pociągnął, a Grandeprise pomagał z dołu. Józefie zdawało się, że wyciągają jej z ciała każdą kosteczkę. Wytrzymała straszliwy ból, lecz, znalazłszy się na powietrzu, zemdlała. Lasso opadło po raz drugi i myśliwy wspiął się na górę.
— Jak sennorita?
— Zemdlała.
— To dobrze. Mniej z nią będzie kłopotu. Ale dalej! Mieliśmy tak zadziwiające szczęście, że nie powinniśmy go kusić.
Grandeprise wziął omdlałą na plecy i pośpieszył ku parkanowi. Manfredo wlazł pierwszy i Grandeprise podał mu dziewczynę. Potem przeskoczył na drugą
Strona:Karol May - Trapper Sępi-Dziób.djvu/130
Ta strona została uwierzytelniona.
124