Strona:Karol May - Trapper Sępi-Dziób.djvu/134

Ta strona została uwierzytelniona.

Rzecz dziwna, że zamieszkała nie w samem miasteczku, lecz na górze w starym klasztorze u kierownika szpitala, powszechnie nielubianego doktora Hilaria.
Był wieczór; sennor Hilario siedział w swojej celi i ślęczał nad staremi lekarskiemi księgami. Pokój był nader skromnie urządzony. Jedyne, co zwracało uwagę, — to liczne klucze, wiszące na ścianach. Doktór był to mały, szczupły mężczyzna, łysy jak kolano. Zacięty wyraz jego gładko wygolonej twarzy czynił Hilaria podobnym do buldoga. Rozpoczął już prawdopodobnie szósty krzyżyk, mimo że był jeszcze dosyć rzeźki.
Zapukano cicho do drzwi. Usłyszał i uśmiechnął się w sposób trudny do opisania.
— Wejść! — rzekł głosem jak najmilszym.
Drzwi otworzyły się i weszła — ale kto? Sennorita Emilja, szpieg prezydenta Juareza z Chihuahua.
— Dobry wieczór — rzekła na przywitanie.
— Dobry wieczór, piękna sennorita, — odpowiedział, zamykając księgę i podnosząc się ze starego krzesła.
— Mam nadzieję, że nie przeszkadzam panu, — uśmiechnęła się dama.
— Przeszkadzać, sennorita? Ależ, cóż znowu? Jestem w każdej chwili do pani dyspozycji. Dlatego pozwoliłem sobie zapytać panią, czy nie zechciałaby wypić ze mną wieczornej czekolady.
— Chętnie przyjęłam pańskie zaproszenie, gdyż w ten sposób zabiję nudę wieczoru.
— Sama pani sobie winna za tę nudę. Dlaczego

128