pani zamieszkała u mnie, a nie na dole w mieście? Tam nie brak rozrywek.
— Dziękuję za te rozrywki! Rozmowę z człowiekiem, któremu długie życie pozwoliło się skrystalizować, bardziej cenię, niż owe małomiasteczkowe rozrywki.
Emilja zajęła miejsce na kanapie.
— Chce pani przez to powiedzieć, że uważa mnie za skrystalizowany charakter? — zapytał.
— Pewnie — odpowiedziała, opuszczając oczy. — Nienawidzę wszystkiego, co jest niedowarzone, niepełne, niewyraźne. Nigdybym nie ceniła człowieka, który wewnętrznie i zewnętrznie jeszcze się rozwija.
— Ale zapomina pani, że w chwili, z którą się kończy rozwój, rozpoczyna się upadek.
— O, nazywa pan to upadkiem, sennor Hilario? Skoro człowiek może tracić siły swego ciała i ducha, jest to raczej dowodem obfitości i bogactwa tych sił.
Hilario chciał jej odpowiedzieć, ale nie mógł, gdyż weszła stara służąca, wnosząc czekoladę. Skoro się oddaliła, nalał swemu gościowi filiżankę.
— Pij pani, sennorita! Po raz pierwszy świadczy mi pani ten honor; dałbym wiele, bym mógł tego szczęścia codzień dostąpić.
— Uważa pan to istotnie za szczęście?
— O tak, za najwyższe szczęście. Pragnąłbym, aby pani była nietylko gościem, lecz i mieszkanką tego domu. Jaka szkoda, że musi go pani opuścić, skoro tylko wyjdą Francuzi!
— Francuzi? Cóż mnie obchodzą?
Hilario się zdziwił.
Strona:Karol May - Trapper Sępi-Dziób.djvu/135
Ta strona została uwierzytelniona.
129