Strona:Karol May - Trapper Sępi-Dziób.djvu/18

Ta strona została uwierzytelniona.

— A poco mi pan powiedział? — zapytał obojętnie trapper.
— Nie poto, aby pan ryczał na cały głos. Zresztą, nie wystarczy, aby łodzie się zatrzymały. Chodzi mi raczej o to, żeby przybiły do brzegu i oddały fracht.
Sępi Dziób potrząsnął głową i rzekł:
— Tego nie uczynią. Zabronię.
— Potrafimy panu przeszkodzić! Ilu ma pan ze sobą ludzi?
— Nie wiem. Nieraz zapominam rozmaitych rzeczy, a przypominam sobie dopiero po pewnym czasie.
— Wkrótce się dowiemy. Rozkaż pan, aby parowce przybiły do lądu!
— Nie rozkażę.
Cortejo położył rękę na ramieniu Sępięgo Dzioba i zagroził:
— Sennor Dryden, łodzie muszą przybić, zanim się ściemni. Jeżeli pan nie wydasz odpowiedniego rozkazu, potrafię pana zmusić!
— Zmusić? Ach! Jakim sposobem?
Sępi Dziób trzymał wciąż parasol pod pachą. Włożył ręce do kieszeni spodni. Jego mina była tak obojętna, jakgdyby nic nie mogło mu grozić.
— Chłostą! — ostrzegł Cortejo. — Każę panu wyliczyć pięćdziesiąt batów!
— Pięćdziesiąt? Tylko?
— Sennor, jesteś pan obłąkany!
Well! Ale pan także nim jesteś!
— Skoro panu pięćdziesięciu za mało, każę pana tak długo ćwiczyć, dopóki sennor będzie miał dosyć.

12