ślach. Następnie podniósł się, zerknął na kilku kamratów, zapewne najwybitniejszych, aby poszli za nim.
— Czego chcesz? — zapytał jeden z nich.
— Mam świetną myśl — rzekł. — Ale Cortejo nie powinien jej znać.
— Więc mów!
— Powiedzcie przedtem, co naprawdę sądzicie o Corteju.
Milczeli niezdecydowani. Wreszcie ktoś oświadczył:
— Powiedz ty przedtem.
— No, ja sądzę, że to osioł.
— Ach! Tego po tobie nie można było poznać.
— Gdyby można było, okazałbym się większym osłem. Czy istotnie sądziliście, że taki Cortejo może zostać prezydentem?
— O nie!
— A więc. W ciemię go bito. Pantera Południa sprzymierzył się z nim, aby go wykorzystać. Czyż nie możemy iść za jego przykładem? Wyrażając się jaśniej, czyż nie możemy zdobyć łodzi na własny nasz pożytek?
— Bez Corteja? Do licha, to byłby połów nielada!
— No, cóż wy powiecie?
— Świetna myśl!
— Tak, świetna! — potwierdzili pozostali.
— I łatwa do wykonania — rzekł przywódca.
— Nie sądzę. Co powie Cortejo?
— Nic, ponieważ go wcale o zdanie nie zapytamy. Gdybym tylko wiedział, że można wam zaufać!
Strona:Karol May - Trapper Sępi-Dziób.djvu/22
Ta strona została uwierzytelniona.
16