Strona:Karol May - Trapper Sępi-Dziób.djvu/24

Ta strona została uwierzytelniona.

— Lecz Cortejo był naszym przywódcą; nie skąpił nam żołdu i na niejedno przymykał oczy. Czy, dopiero niedawno, nie pozwolił splondrować hacjendy del Erina? Nie chciałbym, aby go zabito. Możemy się starego pozbyć w inny zgoła sposób. Naprzykład, sklecimy tratwę i umieścimy na niej wodza. Może sobie pływać, dopóki go nie znajdą.
Propozycja uzyskała powszechną zgodę. Po krótkiej naradzie postanowiono ją wykonać. Ktoś zapytał:
— A co uczynimy z rannymi? Jeśli się z nimi podzielimy, to nasze udziały będą mniejsze. Mniemam, że oni są zbyteczni.
— To prawda.
— Czy nie posadzimy ich wraz z Cortejem na tratwę?
— Nie — odparł któryś, kto nie był docna wyzuty z sumienia. — To nasi koledzy. Być może, umrą jeszcze w ciągu tej nocy. Niech poleżą; przeczekamy. Wystarczy, jeżeli się pozbędziemy Corteja, gdyż w ten sposób zostaniemy właścicielami zdobyczy. Ale nie możemy pozostać bez przywódcy. Trzeba go wybrać; naradźmy się i wybierzmy jednego z pośród nas.
Pochwalono tę myśl; niebawem wybrano podżegacza na przywódcę.
Skupiono się w grupy i toczono gorące rozmowy. Poszczególne grupy pomału zbiły się w jedno ogólne zgromadzenie. Mówiono tak cicho i skrycie, że ranny Cortejo wreszcie zaniepokoił się poważnie.
— O co chodzi? Co znaczą te szepty? — zapytał z gniewem.

18